- Prace rozszerzone zbiorę tylko
od kilku osób w klasie, resztę będę sprawdzała przy następnych okazjach,
pojedynczo - zakomunikowała nauczycielka transmutacji. Była to kobieta o niskim
wzroście, z nienaganną figurą i starannym uczesaniem. Miała nie więcej niż
czterdzieści pięć lat. W swojej pracy natomiast była bardzo skrupulatna i
wymagająca, nie uwzględniająca żadnych błahych wymówek. - Dzisiaj poproszę na
swoje biurko zadanie panny Yellow, Steele, Diamonds oraz pana Pottera i może…
O! Pana Malfoya!
Cholera.
- Przepraszam, pani profesor. - Z końca
sali dało się słyszeć ochrypły głos, w stronę którego zwróciły się na raz
wszystkie oczy wraz ze srogim spojrzeniem nauczycielki. - Niestety bardzo mi
przykro, ale nie mogę pani oddać owego zadania, gdyż z przyczyn bliżej nie
określonych go nie zrobiłem.
- Z przyczyn bliżej nieokreślonych? A
możesz nam bliżej określić
co było powodem tych
przyczyn?
- Proszę wybaczyć - ton, jakim mówił był
lekko ironiczny - ale bliżej nieokreślone przyczyny mają to do siebie, że nie
da ich się określić, dlatego nie powiem pani nic konkretnego.
W sali wybuchły pojedyncze chichoty
uciszone niemal natychmiastowo przez srogi wyraz twarzy nauczycielki. Cała
czerwona ze złości wystukiwała palcami dziwny rytm o blat starego biurka, zdumiona
bezczelnością i chamstwem swojego ucznia.
- Fantastycznie, Malfoy. W takim razie za
twoją niewiedzę Slytherin traci trzydzieści punktów, w tym dziesięć dodatkowo
przez to, że nie mam ochoty użerać się z tobą na jakimś szlabanie. Pracy
domowej oczekuje od ciebie jutro, nie na dwóch, ale na trzech rolkach
pergaminu. Każdy dzień zwłoki będzie skutkował kolejnymi minusowymi punktami,
niech będzie dwudziestoma. - Ton jej głosu nie przypominał w tym momencie
mówienia, tylko zwyczajne warczenie. Stała teraz nie przy swoim biurku, a
naprzeciwko Scorpiusa, mierząc go wściekle z góry na dół, co ten przyjmował z
irytującą obojętnością. Nawet siedzący obok Drefan kulił się lekko pod
naciskiem spojrzenia pani Sayfred, pomimo tego że atak nie był kierowany w jego
stronę. - Czy wszystko jest jasne? - syknęła.
- Jak słońce.
To był zdecydowanie zły poniedziałek.
Pogoda na dworze była jeszcze gorsza niż przez weekend, ściana deszczu
uniemożliwiała jakiekolwiek wyjścia, a ciemne chmury sprawiały, że dzień stawał
się krótszy i jeszcze bardziej ponury. Lekcje zdawały ciągnąć się w nieskończoność, tym bardziej,
że nauczyciele wyładowywali na uczniach swoją frustrację. Kiedy więc zbliżała
się pora obiadu, każdy chociaż na chwilę odetchnął z ulgą.
Prawie wszystkie miejsca w Wielkiej Sali
były zajęte przez wymęczonych uczniów. Gdzieniegdzie dało się słyszeć wesołe
rozmowy co poniektórych osób, ale reszta odzywała
się raczej bardzo lakonicznie i bez większego entuzjazmu. Nawet
pierwszoroczniacy, zazwyczaj traktowani ulgowo,
poczuli, że teraz to już nie przelewki. Wszystkich dopadała jesienna chandra.
Scorpius siedział na swoim miejscu w
milczeniu, jedząc wybrany obiad. Przeżuwał powoli,
z namysłem, delektując się smakiem potrawy. Co jak co, ale nikt nie mógł
zaprzeczać, że hogwarckie jedzenie należało do najlepszych w całym świecie
magii.
Jednocześnie co chwilę zerkał na siedzącą
przed nim dziewczynę. Dla większości chłopców/mężczyzn była ładna, lecz nie
jakoś ponad normę. Znacznie bardziej w swej urodzie przewyższała ją Amelia Greengrass,
skutecznie wykorzystująca swoje atuty, niekoniecznie do dobrych celów. Scorpius
jednak uważał, że Katherine była w swej niewinności bardzo piękna, szczególnie,
że pod nią skrywała się ogromna drapieżność, mądrość i spryt. Dodatkowo uroku
dodawały jej naturalnie zarumienione policzki, bardzo kontrastujące ze
śmiertelnie bladą skórą. Najpiękniejsze miała jednak włosy: długie, blond, w
bardzo jasnym kolorze, które zaplecione w gruby, niestaranny warkocz, sięgały
jej aż do pasa.
- Wszystko w porządku? - Cichy głos
wyrwał go z zamyślenia. Potrząsnął lekko głową,
aby odgonić myśli, a następnie swój nieobecny wzrok przeniósł na twarz
dziewczyny.
- Tak. Czemu miałoby nie być? - spytał,
lecz jego ton okazał się zbyt chłodny, niż tego oczekiwał. Natychmiast rzucił jej przepraszające spojrzenie.
- Sama nie wiem - mruknęła, wzruszając ramionami i nic już więcej nie mówiąc.
Byli do siebie tak bardzo podobni, a
jednocześnie tak bardzo różni. Przez cały dotychczasowy okres wspólnej
przyjaźni żadne z nich nigdy nie podjęło decyzji bez przedyskutowania tego z
drugą stroną. W sytuacjach niepewnych siadali przy jednym stole i w skupieniu
wypisywali na skrawku pergaminu plusy i minusy dokonywanych faktów. Służyli
sobie wzajemną pomocą i wsparciem, czasem nawet rozumiejąc się bez słów.
Ale to zawsze była tylko przyjaźń.
Żadne z nich nigdy nie przyznało się do
swoich głębszych uczuć, skrzętnie kryjąc je w najdalszych zakamarkach duszy. Zarówno Katherine, jak i
Scorpius, mieli swoje wyimaginowane powody, aby pod żadnym pozorem nie wyjawić
prawdy. Nie było to spowodowane wstydem czy niepokojem o to, co pomyślą inni,
nie. To było coś innego. Bardziej osobistego.
Kiedy po raz pierwszy rok temu młody
Malfoy uświadomił sobie, co też tak naprawdę do niej czuje, nie do końca zdawał
sobie sprawę, co to może oznaczać. Na początku była to nutka euforii, następnie
refleksji, ostatecznie jednak zakończone myślą, że nie zasługuje na tę
dziewczynę. Bał się. I boi się do dziś. Nie o siebie, o nią. Podświadomość
szepcząca mu, jak bardzo może ją skrzywdzić wyjątkowo, wyraźnie odbija się od ścian jego umysłu, wybijając mu z głowy
wszelkie próby ujawnienia swoich namiętności. Piskliwy głosik coraz częściej
kłóci się z racjonalizmem, nie dając za wygraną. Tłucze się, mąci i szyderczo
uśmiecha. Udowadnia swoją rację, szarpie aksony, wbija zęby i pazury. Robi to
wszystko tylko po to, aby Malfoy w końcu zrozumiał. Co?
Że się zakochał.
Nie było to niemożliwe. Wręcz normalne.
Ale on tak strasznie obawiał się , że pewnego dnia zrobi coś, przez co Katherine
mogłaby cierpieć. A nie chciał tego. Tak samo jak nie chciał tracić ich
wspólnej przyjaźni, przeszłości, wspomnień. Jeden błędny ruch, a wszystko, co wspólnie stworzyli, zostałoby przekreślone grubą, czarną
kreską. Nie. Zdecydowanie nie był gotowy na kolejną stratę. Wobec tego wybrał
milczenie, które mogłoby się wydawać najlepszym rozwiązaniem, aczkolwiek
takowym nie było. Dlaczego? Bo coraz częściej zdradzały go gesty. A mowę ciała
mało kto oszuka.
W takim razie jakie uczucia żywiła panna
Blake? Oh! Co za ironia. Czuła to samo! I kierowana troską i niewyjaśnioną
obawą nikomu nigdy nie wyjawiła swoich tajemnic. Jako pani własnego losu, osoba
w pełni świadoma i kontrolująca swój umysł walczyła z kumulacją nagromadzonych
uczuć. Coraz rzadziej sobie z nimi radziła, bo one coraz częściej przypominały
jej o własnym istnieniu.
I w momencie, kiedy Scorpius wybrał milczenie, ona wybrała samotność. Zrobiła
to tylko po to, aby jej emocjonalne rozdarcie nie miało miejsca przy innych, przy
nim. Był zarazem jej słabością, jak i najjaśniejszym światłem. I chociaż
czasami tak bardzo chciała poczuć jego ciepło lub dotyk, kierowany miłością,
nie przyjaźnią, to wiedziała, że nie mogła tego zrobić. I nawet jeśli pokusa z
każdym dniem stawała się coraz silniejsza, ona,
stosując najgorsze okrucieństwo wobec siebie, nie poddawała się jej.
Ah, jaki grzech wydawał się słodki…
- A co to za ponure miny!
Nicci Flames
we własnej osobie tanecznych krokiem przywędrowała do strefy, którą zajmowali
jej przyjaciele, zarażając po drodze entuzjazmem każdego, kto tylko na nią
spojrzał. Niedbale rzuciła swoją torbę pod stół, co poskutkowało wysypaniem się
z niej przeróżnych akcesoriów. Niczym niezrażona wzruszyła do siebie ramionami,
po czym jednym zwinnym ruchem zgarnęła wszystko do jednej z przegród, wciskając
się pomiędzy Amelię i Katherine. Chrząknęła znacząco.
- Znalazłabyś w sobie więcej ogłady -
mruknęła niezadowolona panna Greengrass, rzucając dopiero przybyłej
zniesmaczone spojrzenie. Nicci parsknęła śmiechem.
- Po co? Ty masz jej w sobie więcej niż
cała nasza piątka, dzięki czemu jesteś sztywna jak kij od miotły. - O ile można
było się jeszcze bardziej wyszczerzyć, ona właśnie to zrobiła. - Ty! -
Przeniosła całą uwagę na Scorpiusa, oskarżycielsko wymierzając w jego stronę
palec. - Mówiłam ci, żebyś zrobił to zadanie, a ty jak zwykle wszechwiedzący.
Masz za swoje.
- No i co z tego. To ja mam się czym
denerwować, nie ty. Z resztą - zrobił lekką pauzę, żeby zwilżyć gardło łykiem
soku dyniowego - i tak tego nie oddam.
- JAK TO?! - Trzy dziewczęce głosy na raz, jak amen w pacierzu, wydały z siebie okrzyk pełen zdziwienia
i dezaprobaty jednocześnie. Tylko Drefan, siedzący po prawej Scorpiusa
przewrócił na to oczami.
Skąd u nich takie zdziwienie? Przecież to
tylko jedno zadanie domowe, a on nie miał weny i natchnienia, aby rozpisywać się na temat zastosowania transmutacji ludzkiej w
przypadkach zagrażających życiu. Owszem, był to przedmiot, z którym się liczył
oraz z jakim wiązał swoją przyszłość, ale przecież był dopiero wrzesień, a jeden
troll w tą czy drugą stronę nie robił mu różnicy. W końcu liczyły się tylko
owtm-y. I ewentualnie ocena końcowa. I
przypadałaby się rekomendacja ze strony nauczyciela.
Kurde?
- Co ciebie tak szokuje, kochana
kuzyneczko - zwrócił się do Amelii głosem przepełnionym sarkazmem, pochylając
głowę odrobinę w lewą stronę. - Od momentu, kiedy Sayfred zadała esej,
trajkotacie mi o tym, jak przekupy na Pokątnej. Nie jestem głuchy. Wiem co
mówiła. Po prostu mi się nie chce, tak trudno to pojąć?
- Nie chce mu się, pf. Też mi coś -
prychnęła cicho Nicci.
- Co ty tam mruczysz pod nosem?
- Zupełnie nic - fuknęła obrażona, atakując na swym talerzu dopiero co nałożone ziemniaki.
Prysznic tego wieczora był nieopisanym
ukojeniem dla jego zmęczonego ciała. Pomimo tego, że był Ślizgonem
i jego dormitorium znajdowało się w zimnych i wilgotnych lochach, pod taflą
strasznego, mętnego jeziora, on zdecydowanie preferował cieplejsze miejsca. Tak
jak teraz, gdy parujące krople znaczyły ślady na jego skórze, miał ochotę oddać
się tej przyjemności i nie wychodzić tak długo, jak tylko będzie mógł (czyli
biorąc pod uwagę fakt, że pokój dzielił z Drefanem, to długo oznaczało
mniej więcej - mniej niż piętnaście minut).
Kiedy wyszedł spod strumienia wody i
owinął się ręcznikiem, stanął na zimnej podłodze, opierając ręce na umywalce.
Wierzchem dłoni przetarł znajdujące się przed nim zdobione starymi runami
lustro, a następnie przyjrzał się sobie.
Wyglądał znajomo, ale nie tak samo.
Przede wszystkim schudł od momentu, kiedy ostatni raz się sobie przyglądał,
przez co zarysowane mięśnie brzucha również znacznie zanikły. Uwydatniły się za
to obojczyki, które sprawiały, że jego postawa nie wydawała się już taka mocna.
Na torsie i ramionach widniały kremowe blizny
- niektóre po dziwnych dziecięcych zabawach, inne natomiast były
wynikiem praktykowania nieznanych zaklęć. Wszystkie je pamiętał. Prócz jednak.
Pod lewą piersią miał średnią bliznę, o
nieokreślonym kształcie. Czasem jak na nią patrzył przypominała wijące się
ciernie, za innym razem szyderczy uśmiech. Mimo wszystko nie poświęcał jej
więcej uwagi, niżby to było konieczne.
Na twarzy za to wyostrzyły się kości
policzkowe, tym bardziej podkreślające cienie pod oczami, okalające zmatowiałe,
pozbawione wyrazu oczy. Dotknął palcami swoich ust - one także były
spierzchnięte i wysuszone, zupełnie jak jego duch.
- Coś ty ze sobą zrobił, Malfoy…
- Do kogo ty gadasz, Scorpius?! - Z
dormitorium dało się słyszeć pełen rozbawienia głos. - Masz rozdwojenie jaźni?
Ha! Zabawniś…
- O moje jaźnie to ty się nie martw.
Wszystko z nimi w porządku - odkrzyknął blondyn, zakładając na siebie spodnie
dresowe. Ręcznik niedbale przewiesił przez metalowy drążek, zrobiony na wzór
ramy lustra i przeczesując wilgotne włosy palcami wyszedł z łazienki.
- Ale wiesz, jakby co, to to się leczy -
zasugerował.
- Ehe, jasne. Widzę, Dref, że dowcip ci się wyostrzył - sarknął, rzucając
przyjacielowi pełne urazy spojrzenie, a potem z wielkim impetem rzucił się na
swoje łóżko, chowając twarz w miękkich poduszkach.
Jak przyjemnie było wyciągnąć się na
całej długości materaca, poczuć przyjemny miły materiał na swojej klatce
piersiowej, dać mięśniom w pełni się rozluźnić. Zapomniał, jakie rozkoszne było
to uczucie, tym bardziej po takim okropnym dniu.
- W razie czego obudź mnie rano -
wymruczał do Drefana i z ostatnim pełnym zadowolenia westchnięciem oddał się
ramionom Morfeusza.
Chyba większość ludzi zostaje budzona w
tych momentach, których akurat nie chce podczas snu przegapić. Tak było i w
przypadku Scorpiusa. Obrażony na cały świat (z naciskiem na bruneta) maszerował
teraz do Wielkiej Sali. Był niewyspany i głodny, a także sfrustrowany brutalną
pobudką, co skutkowało niewysłowioną złością i ciskaniem gromów w każdą
napotkaną na drodze osobę.
- A ty co? Znowu nie w humorze? - spytała
znudzona Amelia, która już zdążyła zjeść swoją niewielkich rozmiarów porcję.
- Nie twój interes - odwarknął Scorpius,
wrzucając na talerz grzanki, masło, szynkę i ser.
Zapadła cisza, gdyż wszyscy zgromadzeni
(a także nauczyciele i przechodni) lustrowali z zaciekawieniem poczynania
blondyna atakującego razowy chleb tępym nożem. Nacinał go długimi paskami,
odcinał skórki, a następnie wydłubywał nasiona. W ten sam sposób chwilę potem
zaczął maltretować wcześniej wspomnianą szynkę i ser.
- Co się tak gapicie? - fuknął urażony,
odkładając sztuciec i jednocześnie spoglądając na talerz z dość skonsternowaną
miną. Uniósł brwi, chyba całkiem zdziwiony, a następnie dość dyskretnie odsunął
od siebie naczynie. - A tak w ogóle to gdzie Katherine? - zagadnął, gdy w końcu
zauważył, że wśród nich nie ma dziewczyny.
W tym samym momencie panna Blake
przekroczyła próg Wielkiej Sali. Czoło miała zmarszczone, wzrok utkwiony w
blondynie, a ramiona bezradnie opuszczone wzdłuż ciała wydawały się dla niej
zbyt ciężkie. Kruche palce kurczowo zaciskały się na trzymanym w dłoni
przedmiocie, do tego stopnia, że pobielały jej kłykcie. W chwili, gdy zbliżyła
się do stołu, nikomu nawet nie skinęła na przywitanie.
Od razu podeszła do Scorpiusa, drżącymi rękoma podając mu wygniecioną gazetę.
Stając za nim oparła mu dłonie na ramionach, trochę jakby pocieszająco, a potem
skinęła głową, aby zaczął czytać.
PROROK
CODZIENNY
ZBRODNIA
CZY KARA , CZYLI JAK ZGINĘŁA ASTORIA MALFOY
Nazwisko to w Naszym świecie jest każdemu
dobrze znane. Historia tej arystokratycznej rodziny, na zawsze naznaczonej
piętnem Kaina,
nigdy nie była do końca
przejrzysta i niewinna. Od wieków ród Malfoyów, pławiący się w ogromnym
bogactwie, należał do popleczników i wyznawców czarnej magii, co na zawsze już
stało się przedrostkiem w nazwie ich rodziny.
I nie dajcie się zwieść żadną sielanką!
To tylko kłamstwa. Zaaranżowane małżeństwa nie przechodzą próby czasu, a z
czegoś, co wymuszone, nigdy nie wykiełkuje żadne głębsze uczucie. Wszystko
robione na pokaz i publicznie w końcu kogoś wykończy. I w ten oto sposób
wykończyło piękną kobietę, z szanującego się rodu państwa Greengrass.
Zapytaliśmy osoby z najbliższego otoczenia zmarłej, co sądzą na ten temat.
Siostra zamordowanej, pani
Daphne Greengrass, wyraźnie dała nam do
zrozumienia, że nigdy nic u jej siostry nie było dobrze. „Ciągle płakała!” -
wspomina. „Przesiadywała u mnie całymi dniami. Była wykańczana psychicznie.
Dochodziło nawet do rękoczynów i zaklęć niewybaczalnych. Błagałam ją żeby
zgłosiła to do Ministerstwa, ale ona nie chciała”. - Przerywamy rozmowę, gdyż
zdruzgotana kobieta, nie ma siły by ponownie wracać do tych traumatycznych
wspomnień. Jak w takim razie ustosunkowuje się do tego sam Minister Magii?
„Zbrodnia na niewinności nie może zostać
przemilczana. Dołożymy wszelkich starań,
aby znaleźć sprawcę. Pierwszych podejrzanych już mamy”.
A Wy,
wierni czytelnicy? Czy naprawdę sądzicie, że wybuch w
pracowni testującej nowe eliksiry to przypadek, a nie pozbywanie się dowodów…
- Co to za gówno! - krzyknęła Amelia,
która także zdążyła przeczytać artykuł. - Ciocia Astoria nigdy u nas nie
przesiadywała! Jedyne kiedy to od święta!
Scorpius siedział osłupiały, bezmyślnie
czytając tekst jeszcze kilka razy. Złość, która rano lekko dawała o sobie znać,
teraz przerodziła się w istną furię. Krew się w nim zagotowała. Napinając całe
ciało zacisnął również powieki, aby powstrzymać łzy wściekłości, uparcie
pchające mu się do oczu.
Nie mógł okazać słabości - nie tutaj, nie
teraz.
Nie wiedział ile czasu minęło, może kilka
minut albo jedyne parę sekund, ale kiedy z
powrotem otworzył oczy zobaczył Jareda, który z głośnym szlochem wybiegł z
Wielkiej Sali.
Tego było za wiele. Bez zastanowienia
zerwał się z ławki, potrącając przy tym stojącą obok Nicci. Nie zwrócił uwagi
na jej wzburzenie, ale od razu popędził w ślad za swoim bratem, którego już
stracił z oczu.
Biegł ile sił w nogach, wiedziony echem
płaczu. Pozwolił, by łzy ciekły my po policzkach,
irytująco rozmazując obraz. Szybkimi ruchami ścierał słone krople z policzków,
uważając, aby nie zgubić Jareda.
Znaleźli się na zewnątrz. Młody chłopiec
przystanął dopiero przy wielkim dębie, nieopodal jeziora. Deszcz siąpił
nieprzyjemnie, przez co podłoże było wyjątkowo śliskie, i blondyn musiał
uważać, żeby się nie wywrócić. Wolniejszym już tempem zbliżył się do chłopca,
natychmiast przytulając go do swojej piersi.
- Proszę. Proszę, braciszku mój, nie płacz.
Łzy mieszały się z kroplami deszczu
obydwóch braci, kiedy tak stali wtuleni w siebie. Słowa otuchy nie były
potrzebne, chociaż tak bardzo każdy z nich chciał je wypowiedzieć. Kołysali się
w rytm smutnej melodii Nimf śpiewających gdzieś w głębi ciemnej wody. Bezradni
na to, co los im przygotował, teraz mogli liczyć tylko i tylko na siebie.
- Scorpiusie - zaczął Jared, ochrypłym od
płaczu głosem - dlaczego oni tak mówią.
Ten ból! Ta nieświadomość wypełniająca
jego źrenice. Niewypowiedziana tęsknota za ukochaną mamą. Nie. On nie mógł na
to patrzeć.
- Nie wiem, mój mały.
Nie kłamał. Nie chciał tego robić, bo on
nie zasługiwał na oszukiwanie. Był taki nieobyty ze światem, niewidomy na zło,
które się wszędzie czaiło.
Bolało.
Bolała ta niemoc spowodowana
bezsilnością.
- Mama nas nie kochała? Udawała? -
dopytywał.
- Oczywiście, że nas kochała! - zapewnił
zbyt gorliwie, jakby to siebie samego chciał o tym przekonać. Aby potwierdzić
te słowa, przycisnął go mocniej do siebie. - Tata również ją kochał. Tak samo
jak nas. Nie możesz wierzyć w to, co czytasz. To wszystko kłamstwa,
nieprawdziwe. Pamiętaj o tym, dobrze?
Pokiwał głową, na znak, że zrozumiał.
Jeszcze raz mocniej uścisnął rąbek szaty Scorpiusa, w który się wtulał, a potem
jego siła lekko zelżała.
- A ty? Kochasz mnie, Scorpiusie? Bo
ostatnio nic do mnie nie mówiłeś. Myślałem, że już mnie nie lubisz - zachlipał,
a łzy ponownie pociekły mu po twarzy.
- Oczywiście, że cię kocham, głuptasie.
Nawet jeśli czasem z tobą nie rozmawiam.
- To dobrze - wyszeptał Jared, a potem
już tylko z wyczerpania osunął się w dół i gdyby nie mocne ramiona starszego
rodzeństwa, upadłby na ziemię.
Żal, znużenie, smutek.
Gorycz, prawda, śmierć.
~*~
Jest następny rozdział! :) Cieszę się, bo przyznam szczerze, że chociaż może nie jest idealny, to mnie osobiście się on podoba. Tygodnie teraz są straszne - nauczyciele się obudzili, że to zaraz ferie, więc trzeba robić na gwałt sprawdziany z każdego przedmiotu, no pewnie, a co. Współczuje wszystkim "sesjowiczom". Jak czytam o tym, to sama się boje. No, ale nic.
Wracając do kwestii rozdziału - idąc za radą Beatrice, nie skupiłam się na tym, żeby dobić do "czterech stron" tylko po prostu pisałam. I jestem z siebie bardzo dumna, bo udało mi się zapisać prawie sześć stron, co dla kogoś może nie być problemem, dla mnie jest dużym wyczynem:)
W każdym bądź razie, jak wcześniej wspomniałam, niebawem(za tydzień) przypadają mi ferie, także myślę, że w tych okolicach pojawi się szósty rozdział.
Teraz natomiast cała w skowronkach i pełna entuzjazmu ( podkreślenie to nic innego jak ironia) wracam do nauki historii.
Pozdrawiam i dziękuje za wszelkie opinie :)
PS: Widzicie ile dialogów?! Naprawdę staram się przy ich pisaniu, nawet jeśli mi to nie wychodzi:)
Wracając do kwestii rozdziału - idąc za radą Beatrice, nie skupiłam się na tym, żeby dobić do "czterech stron" tylko po prostu pisałam. I jestem z siebie bardzo dumna, bo udało mi się zapisać prawie sześć stron, co dla kogoś może nie być problemem, dla mnie jest dużym wyczynem:)
W każdym bądź razie, jak wcześniej wspomniałam, niebawem(za tydzień) przypadają mi ferie, także myślę, że w tych okolicach pojawi się szósty rozdział.
Teraz natomiast cała w skowronkach i pełna entuzjazmu ( podkreślenie to nic innego jak ironia) wracam do nauki historii.
Pozdrawiam i dziękuje za wszelkie opinie :)
PS: Widzicie ile dialogów?! Naprawdę staram się przy ich pisaniu, nawet jeśli mi to nie wychodzi:)
Serio też masz problemy z dialogami? Nie zauważyłam tego ^^. Moim zdaniem wyszły ci całkiem dobrze, ale i tak najwięcej uwagi poświęciłam opisom, których były dużo, i które - co bardzo lubię - były przesycone przeżyciami wewnętrznymi i emocjami Scorpiusa. Emocje te wydawały się być jednocześnie bardzo naturalne i nie jakieś wydumane, a po prostu - stosowne do sytuacji, w jakiej znajdował się chłopak.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię takie opisy i cieszę się, że u ciebie jest ich więcej niż dialogów. Uważam, że w opowiadaniach powinna być znaczna przewaga opisów nad dialogami, ale ja jestem dość dziwna, także tego xD.
W każdym razie, rozdział według mnie był chyba najlepszy z dotychczasowych. Naprawdę miło mi się go czytało, a sytuacja na lekcji wywołała na mojej twarzy uśmiech. Widzę, że Scorpius ma do prac domowych podobny stosunek jak i ja, ja też baaardzo rzadko odrabiałam lekcje. Choć ja po prostu byłam leniwa, a Scorpius pewnie jest dość rozchwiany i przygnębiony po utracie matki, co jest zrozumiałe.
Podobał mi się opis lekcji oraz dialog z nauczycielką, rozmowa w wielkiej sali także była fajna, dobrze wyszedł opis stosunku Malfoya do Katherine, podoba mi się to jego niezdecydowanie i nieświadomość, jakie właściwie uczucia ma do niej żywić. Swoją drogą, wydaje się być całkiem sympatyczną dziewczyną.
A ten artykuł w Proroku... Ach, to pisemko często wypisuje jakieś wyssane z palca opowiastki. Tylko ciekawe, skąd oni wytrzasnęli takie rzeczy? Bo pewnie nie było aż tak źle w ich domu, jak oni to przedstawiają. Nie dziwię się, że chłopak zareagował w taki a nie inny sposób, musi być dla niego przykre czytać takie rzeczy.
Współczuję tej nauki, nigdy nie lubiłam historii ;PP.
Serio, serio. Dialogi to moja zmora, nienawidze ich pisać, są straszne. Tym bardziej, że trzeba pilnować słów, szukać synonimów(co na co dzień w rzeczywistości każdy zlewa i gada od razu co myśli), a najgorsza w tym wszystkim to jest interpunkcja i gdyby nie Beatrice to każdy by się za głowę łapał, a tak to łapie się tylko ona :D
UsuńCieszę się, że ci się podobało. Ja też chyba najbardziej ze wszystkich lubię ten rozdział.
Prorok jest jaki jest. Jest potrzebny, chociaż prymitywny. Bierze fakty z kosmosu, a jeśli czasem prawdziwe, to mocno podkolorowane. :)
Dzięki za komentarz :)
Mam tak samo, jak miło, że nie jestem sama ;). Zwykle raczej większość autorów woli pisać dialogi niż opisy, a ja dokładnie na odwrót. W rzeczywistości to się nie zwraca uwagi na to, jak się mówi, a w opowiadaniu trzeba już pisać bardziej poprawnie, a kiedy się przeholuje z poprawnością, to już wychodzą suche wióry. Ciężko dobrze wyczuć.
UsuńRozdział był bardzo fajny i miło mi się czytało ;). Mimo mojej zwykłej awersji do młodego pokolenia, coraz bardziej lubię twoje opowiadanie, jest inne niż te wszystkie romanse Scorpiusa z Rose, których dość sporo jest. Nie mówię, że wszystkie są złe, ale nie przepadam za tą tematyką.
W prawdziwym świecie też tak czasem jest, że nie wszystko, co gdzieś piszą, musi być w stu procentach prawdziwe ^^. A z takim fantazjującym "Prorokiem" przynajmniej jest ciekawie ^^.
Jestem pozytywnie zaskoczona długością rozdziału :) Scorpius, kiedy ty się weźmiesz w garść, chłopie?! Chłopak zdecydowanie potrzebuje kopa w cztery litery, może takowym okazałaby się miłość? Koniecznie musisz przybliżyć nam postać Katherine, na tym etapie na razie nie wiem, co myśleć o tej postaci. A skoro Scorpius czuje do niej miętkę, tym bardziej poświęć jej trochę czasu ;) Współczuję rodzeństwu Malfoy za brednie, jakie napisano w tym podłym artykule... Nie dziwota, że wrażliwy Jared wybiegł z sali po usłyszeniu/przeczytaniu zamieszczonego w gazecie tekstu odnośnie ich matki. Mimo że sama przeczuwam, iż za śmiercią Astorii kryje się coś więcej, to publikacja była wyjątkowo okrutna i raniąca. Na pewno nie przejdzie bez echa. Trzymam kciuki za Scorpiusa, niech wreszcie zmądrzeje! Wszyscy go potrzebują, nie może się zaniedbywać. Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńCiesze się, ja także byłam tą długością zaskoczona :D
UsuńNa Katherine przyjdzie jeszcze czas, spokojnie. Gdybym opisała tak wszystko od razu, to ostatecznie potem nie miałabym już o czym, bo wszystko zostałoby wyjaśnione. Po kolei będę rozwijać każdy wątek, żeby było zrozumiale i przejrzyście.
Scorpius weźmie się w garść, obiecuje! :)
Masz rację. Jestem zniecierpliwiona, bo wydaje się strasznie ciekawą osóbką. Ale rzecz jasna trzeba Ci dać czas na rozwinięcie wątków, to dopiero piąty rozdział. Trzymam kciuki za Scorpiusa, zresztą pisałam o tym powyżej :)
Usuń