Można stracić mowę? Mowę do porozumienia się z samym sobą?
Do porozumienia się z własnymi myślami? A czy można stracić słuch? Słuch, który
pozwala nam usłyszeć nie tylko to, co chcemy, ale też to, co jest naprawdę
istotne? A co jeśli się straci wzrok? Spojrzenie na to, kim jesteśmy, co
robimy? Co, jeśli nie zobaczymy jak bardzo nasze postępowanie wpływa na ludzi,
otoczenie, a także na to, jak wiele tracimy? Można to wszystko utracić?
Owszem, można.
Śmierć może przyjść szybko, bezboleśnie,
albo powoli i smakować gorzko. Można ją przyjąć z odpowiedzialnością i spokojem, a także
ze strachem i niezrozumieniem. Niektórzy będą martwić się o to, co utracą bądź
zostawią, inni natomiast doznają radości i szczęścia na samą myśl o tym, jaka
błogość w tym innym świecie ich spotka. Ostatecznie śmierć powinna przynosić
ukojenie.
Życie jest trochę inne. Polega na wiecznym niezdecydowaniu i niepewności o to,
co spotka nas jutro. Nigdy nie jesteśmy pewni czy podejmowane przez nas decyzje
są dobre czy złe, ani też jakie będą ich skutki. Wmawiamy sobie, żeby żyć z
dnia na dzień, nie dbać o przeszłość i przyszłość, a jedynie o teraźniejszość. Tylko
czy takie rozumowanie aby na pewno jest dobre? Życie bez celu, bez marzeń.
Bo przecież marzenia są jednym ze składników fundamentu naszego istnienia.
Napędzają nas do dalszego działania, planowania. Dzięki nim możemy uwierzyć, że
wszystko co robimy, ma sens. Ponieważ dążymy do spełniania swoich najskrytszych
pragnień. A jeszcze lepiej to wychodzi, kiedy ma się przy sobie najbliższą
osobę, tą, która popycha nas do dalszego działania.
Scorpius nie miał kogoś takiego. Nie miał przy sobie osoby, z którą mógłby
dzielić się swoim życiem. Z jednej strony nie musiał się jeszcze o to martwić,
bo miał zaledwie siedemnaście lat, ale z drugiej, chociaż dorośli w to nie
wierzą, był to czas, w którym ktoś taki naprawdę był potrzebny. To, że był sam nie
było kwestią ani otoczenia, ani nacisku ze strony rodziny, bo chociaż jego
nazwisko swoją historię, niekoniecznie dobrą, posiadało, to teraz było zupełnie
inaczej postrzegane.
Wieść o narodzinach
Scorpiusa obiegła angielską arystokrację w zadziwiająco szybkim tempie.
Sądzono, że pierworodny syn Dracona i Astorii Malfoy będzie tak samo
bezwzględny i bezduszny jak jego ojciec w mrocznych czasach, ponieważ geny to
geny, a to, że Draco w swoim postępowaniu zmienił się w osobę dobrą i uczciwą
(choć nadal cyniczną), to tylko kwestia przeżytych zdarzeń, niekoniecznie dziedziczona.
Każde z rodziców pozostawiło te chore insynuacje samym sobie, skutecznie je
ignorując, a zawistni szlachcice z roku na rok przeżywali głęboki zawód, kiedy
to ich domysły nie miały krzty uzasadnienia.
Młody Malfoy był naprawdę dobrym dzieckiem. Wychowany w miłości doskonale znał
to uczucie. Dzieciństwo miał beztroskie i szalone, spędzone na grach i zabawach,
jak również na wpojeniu pewnych wartości i manier. Draco wychowując go zawsze
miał na uwadze swoje niespokojne i pełne bólu lata dziecięce, dlatego robił
wszystko by nie popełnić błędów własnego ojca, zapewniając Scorpiusowi wszystko
czego tylko zapragnął. Nie doprowadzał jednak do sytuacji, gdzie jego syn stawał się aż nadto
rozpieszczony i w pewnych momentach po prostu mówił dość.
Popełniał także wiele błędów, bo jakby nie patrzeć, nie miał się na kim wzorować, jednakże ostatecznie można uznać, że tak, Draco Malfoy był dobrym ojcem.
Popełniał także wiele błędów, bo jakby nie patrzeć, nie miał się na kim wzorować, jednakże ostatecznie można uznać, że tak, Draco Malfoy był dobrym ojcem.
Później, niedługo po tym, jak Scorpius skończył cześć lat, na świat przyszedł
jego brat, Jared, który był dopełnieniem szczęścia między nim, Astorią i
Draconem. Uchodzili więc za ideał rodziny nie tylko w całej Anglii, ale też na innych wyspach Wielkiej Brytanii.
Ale przecież dobrze żyć wiecznie
nie można, prawda? I zawsze musi stać się coś, co do końca może przekreślić los
każdego człowieka. Uderza to w nas, ludzi, nagle, bez żadnego ostrzeżenia, nie
pozostawiając żadnej deski ratunku. Wtedy jedyną naszą myślą jest to, że
straciliśmy już wszystko. W niczym nie widzimy sensu. Cała egzystencja
polega na bytowaniu, ale nie życiu, ponieważ każdy ruch, każda zmiana, jaką
chcemy wprowadzić sprawia nam ból, a myśl, że nic już nie będzie takie samo
jest przerażająca. Zapadamy się w sobie, otaczamy grubym murem, nie chcemy
żadnej pomocy. Pozostawieni samym sobie trwamy w zawieszeniu między jawą a
rzeczywistością, ponieważ nic już nie ma dla nas znaczenia. Nic.
Scorpius po raz pierwszy zatracił
się w sobie tej nocy, kiedy na swoich kolanach próbował uspokoić rozpłakanego
brata. Chociaż sam czuł się słaby i bezbronny, za wszelką cenę nie dawał po
sobie tego poznać. Wpatrzony w nieznane kształty majaczące za oknem, walczył z
pieczeniem powiek i okropnymi wspomnieniami, które znów wykorzystywały to, że nie
może się im przeciwstawić. Każda próba przegonienia obrazów przeszłości
kończyła się tylko przykrym zawodem i cichym westchnieniem. Widział to wszystko, czego nie chciał – radosne popołudnia, uśmiechnięte oczy matki, jej twarz pełną
zrozumienia i dobroci. Nie miał zamiaru tego oglądać, bo już tego nie miał. Aż
w końcu, w pewnym momencie, kiedy tak uważnie przyglądał się owalowi księżyca
poczuł się pusty. Myśli wciąż napływały, ale on już się nie bronił, z racji tego,że nic nie czuł. Po raz pierwszy od dłuższego czasu przestały robić na nim
wrażenie. Oglądał je z obojętnością, a nieprzyjemne igły bólu nie dosięgały już
jego ciała od wewnątrz. Dziwnym trafem stworzył wokół siebie barierę, mur,
przez który ataki na jego osobę stały się słabsze i bezbolesne. Zdziwił się,
bardzo się zdziwił, że wreszcie mógł odetchnąć. Chociaż uczucie pustki było mylące
i trochę nieprzyjemne, spodobało mu się. Nawet się trochę uśmiechnął. Zerknął
na Jareda, który wciąż tulił się do jego piersi. Łzy i smutek, jakie zobaczył
na niewinnej twarzy braciszka, usta, wykrzywione w grymasie bólu, ciało
trzęsące się od nieprzerywalnego szlochu – wszystko to sprawiło, że wspomnienia
znów uderzyły w Scorpiusa, tym razem ze zdwojoną siłą. Wygiął się w agonii.
Mury, zbyt szybko wzniesione, runęły…
-Chce do mamy, Scorpiusie.
Był 31 sierpnia, przeddzień wyjazdu do Hogwartu. Pogoda tego
dnia bardziej odpowiadała wiośnie, niż końcówce lata, tudzież zbliżającej się
jesieni. Słońce przyjemnie świeciło, lekki wiatr owiewał sylwetki ludzi z
ogromną delikatnością, a na ulicach słychać było śmiech beztroskich dzieci.
Można by rzec, że wszystko toczyło się swoim rytmem – koniec wakacji oznaczał
zamęt, spowodowany przygotowywaniem się do powitania nowego roku szkolnego, podenerwowaniem
rodziców i niefrasobliwością na jutrzejsze zdarzenia ich pociech, które już wieczorem pod
naciskiem ostrego spojrzenia matek i ojców obiecywały im, że będą jeszcze
lepsze w nauce czy w przykładaniu się do swoich obowiązków.
Tylko Scorpius Malfoy nic sobie nie obiecał.
Znajdował się teraz na ponurych obrzeżach miasta. Stał sztywno, beznamiętnie
wpatrując się w epitafium własnej matki. Nagrobek stworzony z ciemnego granitu
okazał się najokazalszym spośród innych znajdujących się na owym cmentarzu, ale
jakie to miało teraz znaczenie? Białe litery układające się w napis „ Śpij dobrze, aniele” kłuły jego oczy.
Zdawały się być tak charakterystyczne i ogromne, że chociaż krajobraz rozciągający
się przed nim był piękny i okazały, on widział tylko ten napis.
W trzęsących się dłoniach trzymał orichideę, i chociaż nie był to kwiat
nadający się do tego miejsca, była to roślina najlepiej oddająca charakter i
wygląd jego mamy – piękna i delikatna.
Czuł się samotny. Pomimo tego, że od wielu tygodni był otoczony przez najbliższe
osoby, przyjaciół, rodzinę, to nie odczuwał niczyjej obecności. Bał się. Bardzo
się bał.
-Zostawiłaś mnie – wyszeptał w przestrzeń. – Nie ostrzegłaś, nie pożegnałaś.
Zostawiłaś. Jestem sam, rozumiesz? Co
mam teraz robić? Jak mam się zachowywać? Myślisz, że to tak łatwo jest się
pozbierać? Ruszyć dalej?! Nie masz pojęcia, o niczym nie masz pojęcia! Jak
mogłaś tak odejść. Dlaczego nie walczyłaś? Dla mnie, dla taty, dla małego
Jareda! Tęskni za tobą, jak każdy! Co z tego, że ma jedenaście lat, to jeszcze
dziecko. Wie, że umarłaś, ale nie do końca wie, co to oznacza. – Chociaż krzyczał,
złość z niego nie uchodziła. Miał żal, który chciał teraz za wszelką cenę z
siebie wyrzucić. – Nie ma cie już… Nie ma. – Łzy pociekły mu po twarzy. Nawet
tego nie poczuł. Nie zauważył też, że opadł na kolana, a dłonie ściśnięte w
pięści opierał na swoich udach. Był bezradny. – Mamo…
Nie można zobaczyć zmarłych, ani tym bardziej przywrócić ich do życia. Scorpius
nawet nie miał na to nadziei, bo w nic już nie wierzył. Otoczony własnymi
myślami klęczał na ziemi cicho szlochając. To nie był wstyd. Łzy nie są oznaką
słabości, tylko siły, o której on nie miał pojęcia. Był rozgoryczony i
kompletnie zagubiony. Co miał teraz zrobić?
-Kocham Cie… - wychrypiał. – Zawsze będę miał Cie w pamięci. Jesteś cząstką
mnie, a ja cząstką Ciebie. Obiecaj, że zawsze będziesz przy mnie… przy Nas. Że
nigdy nie opuścisz mnie, taty, Jareda. – Lekki powiew wiatru musnął jego twarz.
– Poprowadź mnie, jeśli zabłądzę… Proszę.
Nie zauważył Dracona,
który stojąc przy nim, oparł mu dłoń na ramieniu.
-Już dobrze synu, wstań. – Powiedział spokojnie, najpierw wzmacniając, a potem
luzując uścisk na jego barku. Kucając lekko wziął Scorpiusa pod boki, tym samym
pomagając mu się podnieść. Gdy tylko chłopak ostrożnie odsunął się od ojca, jego nogi
stały się bezwładne, a ciało przeszedł dreszcz. Padł w ramiona Draconowi, bez
sił, bez chęci, bez celu.
-Przepraszam, ojcze. Daj mi jeszcze parę dni, a się pozbieram. – Wiedział, że
to nieprawda, ale co z tego? Już jutro pojedzie do szkoły,
więc w ciszy i spokoju będzie mógł oddać się cierpieniu, które, całkiem niedawno, stało się jego wybawieniem. – Wiem,
okazuję w ten sposób słabość i okrywam ciebie i nasz ród hańbą. Wybacz mi.
-Kogo to obchodzi. Jesteśmy w żałobie, Scropiusie. Straciliśmy najbliższą
osobę. Mamy prawo do tego, by radzić sobie z tą stratą w taki sposób, jaki
tylko nam odpowiada. Nie obawiaj się, nikogo ani niczego nie hańbisz. A teraz
proszę, żebyś poszedł ze mną. Jared się niepokoi o ciebie. Pora wracać do domu.
Faktycznie, powoli zapadał zmrok. Wokół nich zaczęły migotać ogniki zapalone
dla osób, które po tamtej stronie szukały drogi do oazy wytchnienia. Uliczne latarnie
powoli jarzyły się delikatnym światłem, a patrząc w niebo można było dostrzec
lekki kontur księżyca. Ruch na okolicznych drogach jakby ucichł, a w oddali
dało się słyszeć koncertowanie świerszczy i kukanie kukułek.
Nieme kiwnięcie głową oznaczało zgodę na prośbę ojca. Poczuł jak ten obejmuje
go ramieniem, a następnie nieprzyjemne szarpnięcie w okolicach pępka zaniosło
go do domu…
Ponoć
sen jest lekarstwem na wszystko. W objęciach Morfeusza powinniśmy odczuwać
ukojenie i spokój, lecz tym razem jego objęcia nie przyniosły odpoczynku, a
jedynie koszmary i nieprzespaną noc, która była dla Scorpiusa udręką. Minuty
mijały powoli, jakby specjalnie chciały przedłużyć jego męki. Na nic zdały się
bezcelowe przechadzki po pokoju, zmienianie pozycji na prawie czterometrowym
łóżku, a nawet dwie niepełne szklanki Whiskey, którą trzymał schowaną w jednej
ze swoich komód. Jeszcze nigdy czas mu tak wolno nie leciał, toteż kiedy w
końcu za oknem widać było lekko zaróżowiałe niebo i promienie wschodzącego
słońca, odetchnął z ulgą. Nieprzytomnie opuścił nogi na zimną posadzkę, która
lekko go orzeźwiła. Zawiesił na chwilę swój wzrok na budzącym się do życia widnokręgu,
po czym wstał i smętnie skierował się do łazienki, którą posiadał w swoim
pokoju.
Kiedy znalazł się w środku bezradnie oparł ręce o krawędź umywalki. Oddychał
ciężko, a wraz z wypuszczanym powietrzem słuchać było lekki szmer wydobywający
się ze spierzchniętych ust. Skronie nieprzyjemnie pulsowały, a całe ciało
pokryła gęsia skórka. Westchnął.
Podniósł głowę do góry, jednocześnie spoglądając na kogoś, kto również na niego
patrzył. Nie był zdziwiony, ale też nie poznawał… samego siebie. Jasne włosy
urosły zdecydowanie za bardzo, czoło zdobiła pojedyncza zmarszczka, będąca
wyrazem bólu, blada cera stała się szara, a zaschnięta krew znaczyła popękane
wargi. Najgorsze z tego wszystkiego były jednak oczy – zimne, smutne, bez wyrazu.
Miał siedemnaście lat i zniszczone życie.
Odwracając wzrok od nieprzyjemnego widoku, jakim był on sam podszedł do
prysznica. Niedbale zrzucając z siebie wczorajsze, bądź przedwczorajsze ubrania
wszedł do środka, zatrzaskując lekko kabinę. Kiedy włączył wodę poczuł, jak
chłodne krople obmywają jego zmęczoną sylwetkę. Odetchnął głęboko – przez chwilę
było mu dobrze. Stał tak, zgarbiony, z opuszczonymi wzdłuż ciała rękoma
pozwalając, by strumień spływający od głowy, przez tułów, nogi i stopy
przynosił mu ulgę.
Nie chciał wychodzić. Chciał uciec, schować się za taflą wody, ponieważ w
podświadomości, choć sam się tego wypierał, doskonale wiedział, że dzisiejszy
dzień musi przynieść zmiany.
A on na kolejne nie był jeszcze gotowy….
~*~
Tak jak obiecałam dodaje nowy, poprawiony drugi rozdział. Chociaż poprawiony to złe słowo, ponieważ jest on kompletnie inny od tego wcześniejszego. Szczerze? Nie wiem, co o nim myśleć, ale na pewno nie uważam go za dno, jak ten poprzedni rozdział drugi, który widniał tutaj sobie od piątku do niedzieli. Co chciałam w nim pokazać? Chyba najbardziej Scorpiusa, a raczej jego ból i uczucia, które niebawem będą się zmieniać... No, ale jak i kiedy to ja sama muszę jeszcze przemyśleć. Tymczasem dziękuje za komentarze pod rozdziałem pierwszym i serdecznie Was pozdrawiam :))
Droga Dakro Twój rozdział mnie poruszył i to bardzo.
OdpowiedzUsuńpo raz pierwszy widzę tak dokładnie opisaną postać Scorpiusa Malfoya, który jest tak inny od cynicznego i bezwględnego arystokraty, którym wcześniej był jego ojciec.
No i Scorpius ma brata to kolejna miła niespodzianka.
Również wspaniale pokazane opisy sytuacji i w ogóle cała historia robiąca wrażenie.
niecierpliwie czekam na ciąg dalszy i zazdroszczę Ci talentu.
Mi samej brakuje tego, co Ty posiadasz.
Wiesz, parę razy przeczytałam ten rozdział i mnie samą jednak też poruszył :) Tak, ma młodszego brata - może do wykreowania postaci Jareda skłoniło mnie moje młodsze rodzeństwo, które posiadam. Poza tym ciągle zapominam, że Jared będąc w pierwszej klasie ma lat 11 a nie 6, co robi różnice. No i chciałam coś innego wprowadzić. Dziękuje za komentarz, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że ten rozdział mnie zauroczył. Jest taki... prawdziwy. Może i nie czytałam wielu opowiadać o Nowym Pokoleniu, ale muszę przyznać, że nigdy i nigdzie nie spotkałam się jeszcze z taką kreacją Scorpiusa, którą Ty nam prezentujesz. Jestem pod dużym wrażeniem opisów, bogatego słownictwa i całego świata przedstawionego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, życzę dalszej weny! :)
Post bardzo melancholijny, odrobinę refleksyjny, idealnie wpasowujący się w klimat nadchodzącego Święta Zmarłych. Ładnie opisujesz uczucia Scorpiusa, a że uwielbiam tego bohatera, postanowiłam poczytać Twoje opowiadanie. Podoba mi się. W Twoich zdaniach kryje się jakaś niezmierzona tajemnica, takie odnoszę wrażenie, a tekst czyta się niezwykle przyjemnie. Przykro mi z powodu straty matki. To musiało być trudne dla małego Jareda, ale prawdopodobnie trudniejsze dla Scorpiusa. W poprzednim rozdziale urzekło mnie zdanie wypowiedziane przez starszego z braci "nie płacz, mały, faceci nie płaczą", czy jakoś tak to szło. Marne pocieszenie, skoro sam ledwo panuje nad łzami. Mimo wszystko podoba mi się, ciekawe, jak będzie odnosić się prolog do reszty postów. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńTutaj znajdziesz mnie:
www.gryfonka-na-tropie.blogspot.com
Serdecznie zapraszam na nowy rozdział 005 „Dramatyczny przebieg meczu” na www.niewolnicy-przeznaczenia.blogspot.com
OdpowiedzUsuńZrobiłam coś dla Ciebie.
OdpowiedzUsuńchristelowa-graficiarnia
Bardzo smutny ten rozdział. Dający do myślenia. Podoba mi się obraz Dracona, jaki stworzyłaś - zawsze uważałam, że Draco nie popełni w przyszłości błedów Lucjusza i będzie chciał być lepszym ojcem niż on. Cieszę się, że obrałaś właśnie tę drogę.
OdpowiedzUsuńNigdy nie zastanawiałam się nad Astorią, ale z Twoich opisów wynika, że była cudowną kobietą. To chyba dobrze - oznacza to, że może jej małżeństwo z Draconem nie było do końca jedynie wynikiem kontraktu. Jej śmierć była ogromnym ciosem dla wszystkich. Ale trzeba iść dalej. Malfoyowie są silni i wierzę, że mimo wszystko Scorpius sie pozbiera i ukierunkuje swój ból w nieco inną stronę.