wtorek, 17 września 2013

Rozdział dziesiąty; młody wiekiem, stary myślą.

JARED

On nie powinien zostać Ślizgonem, a stara Tiara wybrała go chyba tylko ze względu na zwyczaj przydzielania Malfoyów do tego Domu. Nie był wrednym, zapatrzonym w siebie dzieckiem, które ciągle by się wywyższało i pokazywało swoją „lepszość”. Owszem, był spryty, systematyczny i dokładny we wszystkim, co robił (choć być może wydawało się to dziwne u jedenastoletniego chłopca), a to zawsze charakteryzowało wychowanków Slytherinu, ale był także wrażliwy, opiekuńczy i pomocny, czyli posiadał cechy wykluczające jego przynależność do Domu Węża.
Ale suma summarum, jakoś tu trafił i całkiem nieźle sobie radził.
Podczas ceremonii przydziału bardzo się stresował, ponieważ z całego serca pragnął być przy swoim starszym bracie. Kiedy po dość długim narzekaniu, usłyszał donośny głos oznajmujący wszem i wobec, że Jared Malfoy trafia do Slytherinu, poczuł, jak kamień spada mu z serca. Od razu też skierował swoje spojrzenie w stronę Scorpiusa, ale zamiast rozpierającej dumy w jego oczach ujrzał tylko ledwie widoczną aprobatę na tle niewymownego smutku.
Nie miał mu tego za złe - ani wtedy, ani przez cały czas, kiedy jego brat zachowywał się dość… zmiennie. Fakt, że Jared był sześć lat młodszy, nie oznaczał, że nie rozumiał, jak Scorpius się czuje i dlaczego stał się cieniem własnego siebie. Przecież młodszy Malfoy też w końcu stracił swoją ukochaną mamę, ale wiedział, że nie może obnosić się ze swoim smutkiem, bo wtedy inni też są przygnębieni, a tego bardzo nie lubił. Mówiąc inni, miał na myśli szczególnie swojego tatę i brata.
Tęsknił. Brakowało mu rodzicielki w każdej sekundzie życia. Starał się tego nie okazywać i żyć tak, jak robiła cała grupa jego rówieśników. Czasami całkiem dobrze mu to wychodziło, bo gdy oddawał się lekcjom lub spędzaniu czasu z nowymi znajomymi, to myśli nie były aż tak natrętne, a i czas leciał nieco szybciej. Dopiero kiedy przychodził wieczór i wskazówki zegara dziwnie zwalniały, a w ciemności słychać było miarowe oddechy jego współlokatorów, pozwalał, by gorące łzy znaczyły jego policzki, gdy przywoływał do głowy obraz matki.
Momentu, w którym oznajmili mu, że Astoria Malfoy nie żyje, nie pamiętał zbyt dobrze, zapewne przez histerię, w którą wpadł chwilę potem. Płakał przez kilka dni i nocy, co chwila zasypiając i budząc się, popadając przy tym w rozdzierający serce szloch. Mimo to przez okres tych paru dób czuwał przy nim ojciec, tuląc do siebie i powtarzając chłodnym, zmęczonym głosem kojące słowa, które i tak nie przynosiły żadnej ulgi, a w które obaj pragnęli uwierzyć.
Było mu źle, przykro, wręcz ciężko. Słone krople spływające po jego twarzy w pewien sposób oczyszczały jego duszę, ale to i tak nie wystarczało. Snuł się niczym zjawa po pustej rezydencji, nie pamiętając już o beztrosce letnich dni. Uciekał od towarzystwa, chowając się w ciemnych kątach domu, zamilknął, nie chcąc z nikim rozmawiać. Praktycznie zamknął się w sobie, otoczył grubą fortecą. Uciekł w nieznane zakamarki podświadomości, aby jak najskuteczniej odrzucić od siebie rzeczywistość.
Mówiąc poważnie, bez żadnej kpiny, przez kilka dni przywodził na myśl dziecko cierpiące na autyzm - strachliwe, wycofane i milczące. Było to bardzo uciążliwe dla reszty domowników, którzy, de facto, musieli zamartwiać się dodatkowo o niego i, chociaż on sam o tym dobrze wiedział, nie potrafił zachowywać się inaczej. Zupełnie jakby coś wewnątrz jego psychiki uparcie go blokowało.
Ale wszystko to trwało do pewnej nocy.
Po raz kolejny śnił mu się koszmar. Jak zwykle nie było drogi ucieczki. Pędził pośród mroku, co rusz potykając się o wystające kamienie bądź korzenie. W ciemności nie mógł dostrzec nawet swoich palców, ale przed sobą widział jasny punkt, do którego desperacko próbował dotrzeć.
Biegł kilka albo nawet kilkanaście mil, nie wiedział dokładnie ile. Czuł, jak nogi uginają mu się od zmęczenia. Mimo wszystko pragnął czym prędzej zostawić tę czarną pustkę, a migoczące światło stawało się wyraźniejsze, dzięki czemu ujrzał, że plama nie jest jedna, ale aż dwie. Kiedy w końcu się zatrzymał, chcąc odetchnąć, zdał sobie sprawę, że stoi twarzą w twarz z czarną zjawą o iskrzących się niebieską barwą oczach. Nim zdążył cokolwiek zrobić - krzyknąć, zawrócić, upaść, stwór złapał go za gardło długimi, czarnymi szponami.
- Witaj wśród umarłych - zaskrzeczał.
Właśnie w tym momencie zerwał się z łóżka cały zlany zimnym potem. Krzyczał, ale dom okazał się być głuchy na jego wołania, a grube ściany odbijały jego prośby głośnym echem. Czując, że przełyk ma zupełnie suchy od ciągłego nawoływania, postanowił po cichutku udać się do kuchni, aby zaspokoić pragnienie. Nie chciał wykorzystywać do tego biednych skrzatów - one też zasługiwały na odpoczynek.
Wyszedł z pokoju, pamiętając, żeby omijać skrzypiące części podłogi. Na paluszkach pokonał stopnie długich, bukowych schodów, co rusz sprawdzając, czy na pewno jest sam, ale oprócz pustki nie zobaczył nikogo ani niczego.
Zbliżając się do salonu, z którego bliżej było do kuchni, dostrzegł dogasające światło świecy. W lekkiej łunie utworzonej na jednej ze ścian zauważył cień sylwetki ojca, tak bardzo różniący się od tego, który Jared widywał dotychczas. Draco Malfoy, niegdyś dumny i świadomy swych wdzięków oraz wartości, siedział zgarbiony z twarzą w dłoniach na jednej z kanap. Jego ciałem wstrząsały nieopanowane drgawki, a kiedy chłopiec wychylił lekko głowę zza futryny i spojrzał na swojego tatę, uświadomił sobie, że on po prostu płacze.
Wtedy też, po raz pierwszy w swoim krótkim życiu, Jared widział, jak jego ojciec ulega emocjom. I właśnie ten widok skłonił go do podjęcia jednej, z najważniejszych decyzji - postanowił, że sobie poradzi - jeżeli nie dla siebie, to dla swoich najbliższych.
Jednak teraz znajdował się w Hogwarcie, a ciężkie chwile zdarzały mu się częściej, niżby tego rzeczywiście chciał. Oczywiście, nie był z tego dumny i próbował z tym walczyć, ale i tak bardzo często z nimi przegrywał. Pocieszała go świadomość, że za dosłownie kilkoma ścianami znajduje się jego brat, na którego mógł liczyć o każdej porze dnia i nocy, nawet jeśli Scorpius ostatnio zachowywał się dziwnie. Mimo to nie był tutaj sam i właśnie z taką myślą zasypiał co wieczór.
Ranek przyszedł prędko, nawet szybciej, niżby niektórzy chcieli. Powitał wszystkich przyjemnymi promieniami, przebijającymi się nawet przez taflę ciemnego jeziora. Jared właśnie szykował się na śniadanie, zakładając skarpetki i myjąc zęby jednocześnie. Fakt, że biała pasta kapała mu na szatę, zostawiając przy tym jasne plamy, jakoś nie bardzo go poruszał, bo przecież znajdował się w Hogwarcie, a proste zaklęcie Chłoszczyść opanował w ciągu dwóch dni.
- Nie możesz robić najpierw jednej rzeczy, a później drugiej? - zagadnął Martin Pierce, jeden ze współlokatorów, a zarazem kolegów Jareda. Malfoy polubił go od pierwszej chwili ich znajomości, mimo dość specyficznego humoru chłopaka. I nawet jeśli w szkole przebywali niespełna miesiąc, świetnie się razem dogadywali.
Martin pochodził z zamożnej rodziny, która dopiero od niedawna wywierała jakikolwiek wpływ na brytyjski świat magii. Był dość wysoki jak na swój wiek, mniej więcej wzrostu młodego Malfoya, który też znacznie przewyższał innych chłopców w tym samym wieku, aczkolwiek w przeciwieństwie do niego, Martin  posiadał kruczoczarne włosy, ciemnobrązowe oczy, ale jasną cerę. Z pewnością można by określić go jako chłopaka przystojnego, o ile o jedenastolatku można tak w ogóle powiedzieć.
- Nie mogę nie robić dwóch rzeczy na raz, bo ty przesiadujesz w łazience większość poranka - odparł spokojnie Jared, podstawiając przy tym pod brodę dłoń, która miała zapobiec skapywaniu pasty na podłogę - niestety, z marnym skutkiem.
- Cóż, zawsze możesz wcześniej wstawać.
Ha!, z pewnością by to robił, gdyby nie fakt, że zasypiał o trzeciej w nocy i trzy godziny snu w żaden sposób nie przynosiłyby mu odpoczynku.
Razem udali się do Wielkiej Sali, aby zjeść śniadanie. Przez całą drogę Jared uważnie obserwował mijanych przez siebie ludzi, w poszukiwaniu sylwetki Scorpiusa - taki miał już nawyk - zawsze chciał się przywitać.
Kiedy usiedli przy stole kilka osób przywitało się z nimi skinieniem głowy, ale większości z nich świeżo upieczony Ślizgon nawet nie znał. Nałożył na swój talerz sporą porcję gorącej jajecznicy, a także tosty posmarowane już lekko stopionym masłem. Niemalże od razu zabrał się za jedzenie, bo czuł, że żołądek przykleił mu się do kręgosłupa. Jednym uchem przysłuchiwał się rozmowie podekscytowanych kolegów, którzy rozprawiali o naborze do drużyny w quidditchu.
- Odbywają się w tym tygodniu! Widzieliście informację?! - krzyknął Jack Dylan. - Ja na pewno idę się zapisać! Ojciec zawsze mi mówił, że dobrze gram! - Przy tym żywym zapewnianiu o swoich umiejętnościach i gestykulacji, o mało nie wytrącił siedzącemu obok Adamowi Nellowi widelca z kiełbaską.
- Uważaj trochę - warknął tamten.
- Ja też pójdę, spróbować nie zaszkodzi - zadumał się Aaron Wildfire, apatyczny chłopiec o dużym sprycie, inteligencji oraz pomocny, o ile owe działania dotyczyły Ślizgonów.
- O, to super, że idziecie, bo bałem się, że będę musiał iść tam sam! - odezwał się tym razem pierwszak trochę przy kości, o licznych piegach, brązowych włosach i zaciętym wyrazie twarzy.
-Ty? - parsknął lekceważąco Martin, siedzący naprzeciw niego. - Forward, zapomnij, ciebie nie wezmą. Jesteś za gruby i powolny. Możesz zostać co najwyżej maskotką drużyny, ale to też, jeśli ci się poszczęści - dodał z chytrym uśmieszkiem.
- Ty za to jesteś za głupi - odwarknął zdenerwowany Daniel, pąsowiejąc przy tym na całej twarzy i o mało co nie rozlewając przy tym stojącej obok niego herbaty.
- Ja tam się nie wybieram. Quidditch mnie nie kręci, poza tym, nie lubię sportu - powiedział ze spokojem brunet, odchylając się trochę do tyłu i prostując sobie plecy. Zamieszał łyżeczką w swoim pucharku. - A ty? - zagadnął. - Idziesz wziąć udział w nowym naborze? - Szturchnął przy tym Jareda w ramię, aby zwrócić na siebie uwagę.
W zasadzie to kompletnie o tym nie myślał. Wydarzenia ostatnich tygodni skutecznie i całkowicie zajęły jego głowę, odciągając go od codzienności, dlatego też ani przez moment nie brał takiej możliwości pod uwagę. Poza tym, to i tak było nierealne - tylko jednemu nowicjuszowi w historii udało się tego dokonać i raczej nikt takiego debiutu nie powtórzy - przynajmniej w najbliższym czasie, dopóki świat nie powoła nowego super-bohatera.
- Raczej nie. Może w następnych latach. Z resztą, ja pewnie i tak nie miałbym do tego talentu - mruknął Jared, wzruszając przy tym lekceważąco ramionami. - A i tak mało możliwe, żeby wzięli do drużyny pierwszaka. Dlatego chłopaki, bez obrazy, ale nawet się nie łudźcie - dodał, zwracając się do ożywionego towarzystwa. Zrobiło mu się ich trochę żal, kiedy zobaczył wymalowany na ich buziach zawód po tym, co powiedział.
- Co ty mówisz - zaczął Martin. - Twój ojciec był niezłym graczem, tak samo jak Scorpius, słyszałem, że też nieźle lata. Swoją drogą, skoro jest taki dobry, to nie wiem, dlaczego zrezygnował.
Może dlatego, że nasza mama umarła, pomyślał Jared, ale powstrzymał się od powiedzenia tego na głos.
Pierwszą lekcją była transmutacja, którą blondyn polubił już podczas pierwszych zajęć (w przeciwieństwie do brata i ojca, których uczucia względem tego przedmiotu były kompletnie odwrotne). Z ochotą uczestniczył w każdych lekcjach, uważnie rozwiązując zadania i ćwicząc nowe formuły. Ponad to uważał, że profesor Sayfred była całkiem ładna, choć wymagająca, co jeszcze bardziej umilało mu spędzany na nauce czas. Zawsze skrupulatnie sporządzał notatki i aktywnie uczestniczył w wykładach, dzięki czemu zdobywał dodatkowe punkty dla swojego Domu, które, jak się dowiedział, jego rodzony brat regularnie tracił za zaniedbywanie przedmiotu i pyskówki do nauczycielki.
- Co za nudy. Nie chce mi się tutaj siedzieć.
Jared spojrzał w bok i omal się nie roześmiał, widząc pełną cierpienia i znudzenia twarz Martina. Wzruszył na to ramionami w geście bezradności i z powrotem wrócił do przerwanego zajęcia, jakim było rozpisywanie schematu przebiegu transmutacji trzech myszy w skromny serwis do kawy.
- Chodźmy stąd - szepnął błagalnie Pierce, jedną ręką zasłaniając ziewnięcie. - Zaraz tutaj zasnę.
- Przymknij się, bo…
- Jakiś problem, panowie?
Tuż nad ich głowami pojawiła się profesorka. Tym razem miała tak groźną minę, że obydwoje omal się jej nie wystraszyli.
- Przepraszam - zaczął Martin - ale bardzo boli mnie głowa oraz brzuch, dlatego pytałem Jareda, czy nie uda się ze mną do skrzydła szpitalnego, ponieważ ja wciąż nie pamiętam drogi.
- Hmmm, doprawdy… - zadumała się nauczycielka, uważnie lustrując Pierce’a, jakby chcąc się upewnić, czy przypadkiem nie udaje. Jednak na jego grymas na twarzy i słaby głos sprawiały, że rzeczywiście wyglądał na chorego. Co jak co, ale aktor z niego niezły, rzuciło się na myśl siedzącemu obok Malfoyowi. - W takim razie idźcie teraz, bo nie mam czasu na ewentualne niańczenie ciebie. Twój kolega pójdzie z tobą, skoro sam masz problemy.
- Dziękuje - odparł cicho brunet, zabrał swoje rzeczy z ławki i razem ze swoim towarzyszem opuścili salę. Kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły, wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Pogięło cie? Wiesz co by było, gdyby przyłapała nas na kłamstwie? - zapytał z wyrzutem Jared między kolejnymi salwami śmiechu. - Szlaban do końca roku!
- Daj spokój. Przecież nas nie sprawdzi. - Lekceważący ton chłopaka idealnie przedstawiał jego stosunek do całej sytuacji. - A teraz przynajmniej mamy chwilę wolnego zanim zaczną się zaklęcia. No chodź - szarpnął blondyna za rękę - mam w kufrze jeszcze kilka czekolad z Pokątnej.
Rzeczywiście, Jared zapomniał, co to znaczy coś spsocić albo po prostu wyluzować, pomimo tego że wciąż jeszcze był dzieckiem. Nie pamiętał także, kiedy ostatnio tak szczerze się śmiał lub coś zbroił, dlatego incydent związany z opuszczeniem lekcji aż nadto mu się spodobał (nawet jeśli było to nie do końca legalne). Zdawało mu się, że na ramionach siedzą mu aniołek i diabełek, które na przemian próbują dojść do głosu, dyktując mu, czy to, co zrobili, było dobre, czy złe, bo przecież był to początek roku, w dodatku pierwsza klasa, i wypadało chociaż na początku sprawiać dobre wrażenie.
Tym razem jednak wygrał diabeł, a na barku Jareda wykonał triumfujący taniec.
Chłopak uśmiechnął się do Martina.
- No, zapowiada się ciekawy dzień…
Niestety, ku ich zdziwieniu, reszta rana i południa minęła im wyjątkowo zwyczajnie - wręcz irytująco. Z wyjątkiem incydentu, który miał miejsce na pierwszej lekcji, nic szczególnego się nie wydarzyło.  Na drugiej lekcji mieli do zapamiętania teorię, którą całą grupą musieli powtarzać siedem razy, bo według profesora dopiero po tych kilku razach ich mózg wszystko przyswoił. Na zielarstwie  oglądali obrzydliwe robactwo, a na ochronie przed czarną magią notowali niebezpieczne skutki użycia pewnych zaklęć i klątw.
Około godziny siedemnastej, kiedy Jared siedział w pokoju wspólnym i mazał po kartce, zamiast pisać wypracowanie na temat dzisiaj poznanych owadów, zauważył Scorpiusa wychodzącego z holu prowadzącego do dormitoriów starszych roczników. Już chciał pomachać mu na przywitanie, bo przecież przez cały dzień próbował wypatrzeć go w tłumie, ale od razu zauważył, że jest w jego zachowaniu coś, co do niego ewidentnie nie pasuje. Dopiero po chwili uważnego przyglądania się dostrzegł, że jego brat ma jeszcze bardziej nienaturalnie bladą skórę, prawie przeźroczystą, ciemno-fioletowe sińce pod oczami i nieobecny wzrok, błądzący na boki. Barki także miał mocno przygarbione, co jeszcze mocniej zaniepokoiło Jareda - wydawał mu się przez to kilka lat starszy, jakby jakiś ogromny ciężar przygniatał go do ziemi.
Machinalnie odrzucił od siebie pergamin wraz z piórem, chcąc zerwać się z zajmowanej kanapy i czym prędzej popędzić za bratem, ale czyjaś silna dłoń skutecznie mu to uniemożliwiła.
- Zostaw.
Odwrócił głowę i spojrzał z wyrzutem na Drefana, który stał nad nim, bacznie go obserwując. Prychnął na to lekceważąco, próbując wyrwać się z jego uścisku.
- To boli - warknął z urazą.
Zabini poluźnił nieco palce, ale nie zdjął ich całkowicie z jego ramienia. Cały czas uważnie lustrował go wzrokiem, jakby chciał się upewnić, czy Jared go posłucha.
- Nie idź za nim. On musi być teraz sam.
W głosie Drefana było coś, co przestraszyło młodego Malfoya. Pobrzmiewała w nim konsternacja, strach i troska, oraz coś jeszcze, czego Jared nie potrafił zdefiniować.
Znał Zabiniego od kiedy tylko pamiętał (czyli od zawsze, biorąc pod uwagę fakt, że dzieci zaczynają być świadome między drugim a trzecim rokiem życia) i lubił go. Traktował go nawet jak drugiego starszego brata, dlatego nie miał wątpliwości, że wszystkie jego działania, nawet te denerwujące, były podyktowane chęcią pomocy, a nie zaszkodzenia. Mimo to teraz był zły, wręcz wściekły, że chłopak nie pozwolił mu podążyć za bratem i dowiedzieć się, co się wydarzyło.
Zabolało go to, że znów nikt nie chce wyznać mu prawdy.
- Dlaczego ja nigdy nic nie wiem!? - krzyknął oskarżycielsko w stronę Zabiniego, dźgając go palcem w klatkę piersiową. Kilka osób przebywających w pomieszczeniu obejrzało się na nich z zaciekawieniem, ale jak tylko napotkali spojrzenie Drefana, od razu wrócili do swoich spraw.
- Nie rozumiesz… - zaczął spokojnie, ale Jared mu przerwał.
- Oczywiście!  Ja nigdy nic nie rozumiem! - Też mi coś!, pomyślał. Rozumiem wiele rzeczy, ale wszyscy zawsze mnie pomijają. To, że jestem wiele młodszy, nie oznacza, że jestem głupi!
- Młody, proszę cię, nie utrudniaj.
Zabini nie przywykł do błagania, a szczególnie takich małych dzieciaków, jakim był Jared, ale to było zupełnie coś innego. Schował ręce do kieszeni swoich spodni, ponawiając przy tym próbę przekonania chłopca.
- Nie możesz na razie wiedzieć. Jeszcze nie teraz…
- Jak zwykle…
- Na Merlina! Jared! - krzyknął Drefan, powoli tracąc cierpliwość. - Możesz przestać zachowywać się w ten sposób?! Scorpius musi przemyśleć kilka spraw, a ty swoim marudzeniem w tej chwili mu nie pomożesz! Twój brat potrzebuje SAMOTNOŚCI - specjalnie zaakcentował ostatnie słowo. - Uszanuj to! Przecież jesteś jego rodziną, daj mu odetchnąć!
Jared spojrzał na niego zły, poniżony i obrażony - przypominał w tym momencie zbitego psa.
- Odczep się - mruknął lodowatym tonem, odwracając się na pięcie. Swoje kroki skierował ku wyjściu na korytarz, ale nie po to, by znaleźć Scorpiusa.
Kiedy już znalazł się w wilgotnym i chłodnym tunelu, czuł gorycz i strach wskutek przebytej rozmowy, a dobry humor prysł niczym mydlana bańka. Znów jego głowę opanowywały przykre i jednocześnie natrętne wspomnienia, którymi nasiąkał niczym gąbka wodą.
Gdzieś w głębi duszy wiedział, że Drefan miał rację, ale był zbyt uparty, aby przyznać się samemu sobie. Ponad to po raz kolejny Zabini udowodnił, że jest oddanym przyjacielem Scorpiusa, ale przecież Jared był jego bratem i powinien wiedzieć, co się dzieje. Tak właśnie sobie postanowił - dowiedzieć się, co jest przyczyną takiego zachowania Scorpiusa.
Nieważne, za jaką cenę.
~*~


 Wiem. Wstyd i hańba. Nie będę tego komentować, naprawdę. I tak chyba nie ma czego. Dodaje rozdział po tak długim czasie, ale z drugiej strony cieszę się, że w ogóle on powstał.
Dziękuje Beatrice, która bardzo się przy tych wypocinach napracowała. Wierzcie mi, nie ma lepszej bety.
Dziękuje też Shy, bo wykonuje dla mnie nowy szablon, a wcale nie musi.

Jedna mała zmiana - zainspirowała Pieśnią Lodu i Ognia na samym początku każdego rozdziału będę pisała, czyją perspektywę w danym rozdziale opisuję.
W tym przypadku to był Jared.

Pozdrawiam i przepraszam tę niewielką garstkę osób, która czyta jeszcze to opowiadanie.
Wszelkie wasze nowe wpisy będę nadrabiała w weekendy, bo teraz żyje hasłem MATURA.

5 komentarzy:

  1. Pierwsza <3
    Współczuję matury, ale do przeżycia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo emocjonalny rozdział, teraz mam głowę pełną wrażeń. Cieszę się, że ten post w całości poświęciłaś małemu Jaredowi. Z charakteru odrobinę przypomina mi jedenastoletniego Harry'ego, którego również doświadczył ciężko los, ale który mimo wszystko był dość rezolutnym, odważnym chłopcem. Jared jest taką małą oazą spokoju. Jest uczuciowy i wzbudza we mnie same pozytywne uczucia. Myślę, że w pewien sposób jest dzielniejszy nawet od Scorpiusa. Przynajmniej potrafi oddać się prozaicznym czynnościom bez zastanowienia i smutku, a pamięć o mamie pięknie pielęgnuje.
      Ten sen, czy raczej koszmar, faktycznie przysporzył mnie o gęsią skórkę. Nie lubię śnić o potworach i tak dalej, a mojej siostrze dzisiaj śniły się demony o strasznych głosach. Taki 11-latek mógł być nieźle wystraszony, aż dziwota, że wyszedł z sypialni. Ja opatuliłabym się kołdrą po sam czubek głowy i czuwała przez resztę nocy.
      Koledzy Jareda są fajnymi chłopcami. Wybryk z ucieczką z lekcji zdecydowanie mi się podobał, oby najmłodszy Malfoy jednak nie praktykował takich żartów zbyt często. Nauczycielom bardzo łatwo podpaść, jeśli już na początku ktoś się zachowuje nie po ich myśli.
      Drefan odrobinę mnie zirytował... Już mógł pozwolić pobiegnąć Jaredowi za bratem. Scorpius nie jest stworzony z porcelany. Lecę do kolejnego rozdziału ;*

      Usuń
  2. O, ja też zaczęłam czytać "Grę o tron", choć jestem dopiero na samym początku. A maturą się nie przejmuj, trzeba się uczyć i być dobrej myśli ;) Reszta sama pójdzie.

    Jared jest inny niż Scorpius. Może poważny, jak na Malfoya przystało, ale też mniej... hm, skłonny do stanów depresyjnych. Twój Scorpius jest cały taki smutny i pogrążony we własnych myślach, a Jared nawet jak nic nie mówi, wydaje się być, nawet jeśli nie pogodny, to przynajmniej ze spokojnym duchem. No i poza tym, śmieje się i pozwala koledze wciągać w głupie rzeczy. Zdaje mi się, że nie opisałaś nic takiego z udziałem Scorpiusa, ale pewności nie mam. Muszę przeczytać całość jeszcze raz ;)

    Scena w łazience mnie powaliła ;) Posiadanie współlokatora blokującego łazienkę jest pewnie równie irytujące, co dzielenie pokoju z bałaganiarzem ;p

    Uśmiechnęłam się, czytając, że Malfoyowie nie mają zacięcia do transmutacji. Jared pewnie w Astorię poszedł pod tym względem.

    Wspomnienie Jareda na temat ojca było... hm, wzruszające. Poza tym, ukazuje, że Draco Malfoy też posiada serce, mimo wszystko.

    Tak wiele roboty nie odwaliłam. Nie musisz mnie tak wysławiać, bo w końcu woda sodowa uderzy mi do głowy i wtedy dopiero będziesz miała ze mną kłopot ;p

    Pozdrawiam.

    Bea

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że tu wróciłaś ^^. I nawiasem mówiąc, cieszę się, że zamówiłaś sobie nowy szablon, ten mój jest naprawdę niewydarzony. Myślę, że C. zrobi ci dużo ładniejszy ;).
    A matura wcale nie jest taka straszna, jak się wydaje na początku. Dla mnie klasa maturalna była naprawdę przyjemnym, lekkim czasem, dlatego teraz tylko się uśmiecham, kiedy ktoś mówi, że się boi ;).
    Uważam, że zmienne perspektywy bardzo dobrze zrobią twojemu tekstowi. Ja tam lubię poznawać punkty widzenia innych bohaterów niż tylko głównego, więc ucieszyłam się, widząc ten przeskok do punktu widzenia Jareda (nawiasem mówiąc, to imię to inspiracja "Intruzem"?) Mimo, że pisanie o dzieciach jest trudniejsze niż o nastolatkach (przynajmniej dla mnie, jakoś ciężko mi się pisało o dzieciach), myślę, że wyszło ci całkiem dobrze ^^.
    Polubiłam tego dzieciaka. Jared jest całkiem sympatyczny, a także nad wiek dojrzały i rozsądny. Nie zachowuje się jak typowy jedenastolatek, co może być skutkiem utraty matki i konieczności szybszego dorośnięcia. To w sumie smutne, że został odarty z dzieciństwa, ale dobrze, że sobie z tym jakoś radzi. Myślę nawet, że dużo lepiej niż Scorpius, i tu też wychodzą różnice pomiędzy braćmi, każdy z nich ma inny temperament. Scorpius jest bardziej ponury, dużo angstuje, a Jared jest raczej bardziej trzeźwo myślący i stara się zachować dystans do przykrych wspomnień i jakoś żyć dalej.
    Podobają mi się w nim te cechy. Mimo przykrości się nie załamuje i potrafi się cieszyć Hogwartem oraz troszczyć o brata, który dziwnie się zachowuje i tym samym zapewne go rani, bo nie chce mu nic powiedzieć. W sumie przez to, że ma tylko 11 lat, starsi pewnie traktują go dość z przymrużeniem oka.
    Podobała mi się też wzmianka o Draco płaczącym po utracie żony. Pokazujesz w ten sposób, że posiada on ludzkie uczucia i nie jest bezwzględnym, zimnym draniem.
    Ogólnie rozdział mi się podobał ^^. Całkiem przyjemny był ;).

    OdpowiedzUsuń
  4. W twoim opowiadaniu, najbardziej przyciąga mnie właśnie fakt, że piszesz głównie z perspektywy chłopaka, za którą wręcz przepadam, a którą nie jest łatwo znaleźć na innych blogach, gdzie przeważa płeć piękna.
    Jared. Kochany dzieciak. Nie przypuszczałam, że Malfoy może być taki sympatyczny, ciekawski i w ogóle. Poza tym, fajnie że postanowiłaś porzucić schemat wyniosłego oraz wrednego Malfoya, a za to dodałaś mu ikrę człowieczeństwa.
    Żaden z synów Dracona, nie jest podobny do swojego ojca. Wygląda na to, że obydwaj wdali się w uczuciową oraz pełną rodzinnego ciepła Astorią (w każdym razie, tyle zdołałam wyczytać z tekstu o matce Scora).
    Witać, że śmierć kobiety dotknęła wszystkich członków jej rodziny, żaden z nich nie był gotów na tak wielką stratę i do tej pory nie mogą się z tego pozbierać. Ponadto, Scorpius musiał się jeszcze liczyć ze swoimi rozterkami sercowymi, z którymi nie mógł się z nikim podzielić, ponieważ jedyna osoba, której ufał odeszła.
    Przynajmniej Jared, choć również cierpi po stracie matki, stara się postawić rodzinę na duchu. Próbuje czerpać z życia pierwszoklasisty to, co najlepsze i pewnie trochę mu przykro, że nie ma co liczyć na wsparcie brata. Widać, że los rodziny nie jest mu obojętny, że przejmuje się bratem i ojcem. Zabini również nie jest mu przychylny. Ciekawe jaką większą rolę szykujesz dla małego Malfoya, ciekawe... jeszcze nie spotkałam się z opowiadaniem, w którym Scorpius miałby brata, więc mam nadzieję, iż wkrótce uchylisz nam rąbka tajemnicy.
    Strasznie fajnie opisałaś pierwszy dzień Jareda w Hogwarcie. Ach te nauczycielki, żyć nie dadzą xd
    hah, Pierce rozwalił mnie z tym swoim udawaniem, moja krew, no! A moment, w którym Jared rozmyślał nad konsekwencjami ucieczki z lekcji, ten z aniołkiem i diabełkiem przypomniał mi taką jedną z scenkę z "Nowych Szat Króla", wczoraj oglądałam i dalej uwielbiam <3
    Podobało mi się wspomnienia Jareda o Draco, pokazałaś, że Malfoy mimo tego, iż został wychowany na chłodnego arystokratę, to teraz jest ojcem i musi okazać synom serce w tak trudnym dla nich momencie, choć pewnie wolałby nie ulegać emocjom i zachować zimną krew. To własnie te momenty, w których Draco zdejmował z siebie swoją Ślizgońską maskę min. w VI i VII części HP były najlepsze ^^.
    Pozdrawiam;*

    OdpowiedzUsuń